Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —

— Dobra myśl! — wykrzyknął, wahając się jednak dość długo. — Spojrzę na nią i zaraz wyjdę! Tylko spojrzę! — obiecywał sobie uroczyście i, tłumiąc jakąś cichą, radosną nadzieję, śmiało wszedł do restauracyjnego wagonu.
Jakiś drab w czerwonej kurcie zastąpił mu drogę.
— Nie można! tu tylko dla pasażerów pierwszej klasy.
— Idź do djabła! — krzyknął rozkazująco i, chociaż strwożony własnem zuchwalstwem, wcisnął się do zadymionego wagonu i zasiadł przy jakimś stole — jak był utytłany w śniegu, w czapce na głowie, i zapalił papierosa.
Najbliższe stoliki przycichły, patrzano na niego z ciekawością, odsuwając się zarazem z lekceważącą niechęcią, jak od intruza.
Przyleciał do niego starszy garson i szepnął z impertynencką uniżonością:
— Przedział dla nie palących i kuchnia już nic nie wydaje!
— Przynieś mi wódki, tylko prędko! — rozkazał mu bardzo wyniośle.
— Panie konduktorze, czy prędko pojedziemy? — spytał go jakiś sąsiad.
— Jak pociąg odkopią — odburknął, wpatrzony w księżniczkę.
— A kiedyż nareszcie odkopią? Stoimy już parę godzin.
— Jak odkopią!