Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
— 113 —

Jednak, pomimo tej wyczerpującej pracy, czuł się dziwnie smutny i coraz bardziej rozdrażniony, a chwilami opadała go taka nieprzezwyciężona senność, że, nie zważając na pasażerów, tłoczących się przed kasą, rzucał się na kanapkę, aby nieco wytchnąć i oprzytomnieć; lecz nim zdołał zebrać myśli, musiał wracać do roboty, gdyż do okienka szturmowano jeszcze natarczywiej i gniewniej.
— Dokąd? Która klasa? Cicho tam, Żydy! Nie mam drobnych! — wrzeszczał zirytowany i, ledwie już panując nad sobą, z taką furją rzucał bilet i resztę, aż się rozsypywały po podłodze.
Weszła do pokoju służąca zawiadowcy — nie poznał jej i krzyknął na nią zgóry:
— Czego chcesz? Od kogo?
— A to panienka przysyła list i prosi bardzo pana kasjera…
— Jaka panienka? Nie znam żadnej panienki! Nie zawracaj mi głowy…
— A to panienka Irena i prosi bardzo pana kasjera, żeby…
— Idź do djabła razem z twoją panienką! — krzyknął z pasją.
Służąca cisnęła na stół jakąś paczkę i uciekła wystraszona.
— Małpa! — mruknął niewiadomo pod czyim adresem i, powróciwszy do roboty, pokłócił się zaraz z pasażerami a nawymyślał jakiejś babie, która, płacąc za bilet, jęła go molestować jękliwym i wielce proszalnym głosem: