Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —

— Niech się pan od niego wyprowadzi, a będzie ukarany! — podsuwał mu złośliwie.
— A jak Pana Boga kocham, że to zrobię! A kiedy nie rozumiał zaszczytu, jaki robię jego podłej budzie, to zrobię szelmie na złość i przeprowadzę się do jego konkurenta!
— To taki kołtun, że woli gotówkę, niźli zaszczyty. Ja go znam.
— Niedoczekanie, nie powącha ani grosza! Chyba, jak wygram proces.
— Musi jeszcze nieco poczekać! — zauważył Józio, powstając z krzesła, gdyż znowu sygnalizowano jakiś osobowy. Raciborski odprowadził go do kasy, wziął sobie na zapas garść papierosów i tak subtelnie a uporczywie przymawiał się o pożyczkę, że Józio się zniecierpliwił i przerwał mu z brutalną szczerością:
— Nie tędy droga do rubla! Absolutnie nie mogę dzisiaj!
Szlachcic się obraził, nadział siwą czapkę nabakier, podał mu dwa palce i wyszedł, trzaskając drzwiami, a Józio, wyprowadzony z równowagi, krzyknął za nim:
— Ani nigdy! Pański dziad! Szlachecka resztka! — mruczał, zabierając się do robienia kasy, ale tak mu wyjątkowo nie szło, że długie chwile wpatrywał się w kolumny cyfr, nie mogąc odróżnić jednej od drugiej. Napróżno usiłował skupić uwagę i przecierał oczy — jakaś szara, ciężka mgła przysłaniała mu świat a całego przejmowało dziw-