— Za ogon przecież go nie przywiążę, a obróżkę kajś zadział — wrzasnęła naodlew Magdzia, wyciągając skowyczącego psa.
— Cicho! żebyś czego nie oberwała!
I tak za nią trzasnęła drzwiami, aż się zatrzęsły ściany. Ale uspokoiła się rychło i, powróciwszy do dawnej pozy, zaczęła się cicho i żałośnie wyżalać na osamotnienie i brak przyjaznej duszy, aż Józio spojrzał na nią ze współczuciem.
— Ani przemówić mam do kogo, ani się przed kim użalić, ani nawet wypłakać. Bo niech pan tylko pomyśli, jaka ja jestem strasznie sama!
— A mąż? — rzucił, aby jej przerwać tę płaczliwą i nudną lamentację.
— Mój mąż! — wołała z urągliwym uśmiechem. — Mój mąż przychodzi do domu tylko sypiać, zabawić się z psami albo z Magdzią i poznęcać się nade mną! Cóż ja mogę mieć z nim wspólnego? I gdyby nie różne okoliczności… gdyby nie moje sieroctwo…
— A chwalił się kiedyś przede mną, że pani wyszła za niego z wielkiej miłości — sondował.
— Kłamstwo! Nieprawda! — zaprzeczała gwałtownie. — Jak pan może pomyśleć, że mogłabym kochać takiego potwora! Wyszłam za niego z rozpaczy… byłam sierotą, na łasce krewnych… sama jedna na świecie i tak nieszczęśliwa… że musiałam się zgodzić na ten ohydny mezaljans! Przecież ja jestem z domu Kijaszewska i nie wy-
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —