chowywali mnie na żonę jakiegoś Soczka, maszynisty! Boże, nie o takiem ja życiu marzyłam! — załkała, wycierając załzawione oczy.
Blagowała jak z nut, bo Józio doskonale wiedział, że była z domu panna Kijaszek, córka zwrotniczego, i wstydziła się własnych rodziców, ale wysłuchał z uwagą, pocałował ją w rękę i rzekł z obłudnem współczuciem:
— Biedna, zapoznana dusza! Ale nie wiedziałem, że Soczek taki w domu przykry!
— Przykry?… ale to cham, brutal, niegodziwiec, pijak i rozpustnik! — wyrzuciła jednym tchem. — Włosyby panu wstały na głowie, gdybym mogła opowiedzieć, co chciał zrobić ze mnie wtedy, kiedy go zasuspendowali w służbie za to wjechanie całą maszyną osobowego do bufetu! Wie pan… zaprosił na herbatę naczelnika śledczej komisji, kazał mi się wystroić i zostawił nas samych… umyślnie! I gdybym nie była uczciwą kobietą…
— Jakiś swąd w pokoju, coś się tli… — zauważył, rozglądając się niespokojnie.
Pociągnęła nosem i wlot zrozumiała.
— Samowar! Ta małpa znowu w nim napaliła węglem kamiennym!
Poleciała do kuchni, a mimo zatrzaśniętych drzwi, rozległy się wrzaski, brzęk rozbijanych talerzy i zajadłe szczekanie psa.
Wróciła zadyszana, czerwona jak burak i z jękiem padła na krzesło.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —