ubrał się, zapakował wspaniałą walizę, gęsto upstrzoną kolorowemi adresami hotelów całego świata, i chciał niepostrzeżenie wymknąć się z domu, ale p. Zofja już czyhała w uchylonych drzwiach i wciągnęła go do przedpokoju.
— Co się stało? Możeś chory? Tak się strasznie bałam! Magdzia nie mogła cię dobudzić…
— Dostałem pilną depeszę, jadę do Warszawy i wrócę jutro rano. Do widzenia, pociąg już…
— I nawet mnie nie pocałujesz? — szepnęła z wyrzutem, zarzucając mu ręce na szyję.
Spłoszył ich Soczek, który ryknął w głębi mieszkania.
— Magdzia! Zośka! Buty dawajcie!
Pociąg już stał pod peronem i chmury Żydów tłoczyły się do niego z wrzaskiem. Józio chyłkiem przedostał się do wagonu i pojechał, ale całą drogę przepędził na korytarzach, spacerując nieustannie po całym pociągu.
Wagony trzeciej klasy były nabite i pełne dymu i szwargotów; w drugiej jechało znacznie mniej osób, a pierwsza była prawie pusta, tylko w jednym z przedziałów zbierali się konduktorzy w przerwach między stacjami, rżnęli w karty i zajadle się kłócili.