Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.
— 146 —

angielsku polecił garsonowi podać sobie wody sodowej z whisky i ostatniego Times’a. Zwrócił na siebie ogólną uwagę strojem i angielszczyzną. Przy sąsiednich stolikach robiono już o nim złośliwe uwagi, a jakieś srodze wymalowane damy uśmiechały się do niego słodko, — ale mężnie znosił wszystko, ze sztywną wyniosłością, i nawet nie drgnął, gdy któraś powiedziała głośno, przyglądając mu się przez pince-nez:
— Ubrany jak August z cyrku, ale śliczny chłopak.
— Może jaki akrobata, lub żongler! — zauważyła druga.
Skończył Times’a i, przeprowadzany rozciekawionemi oczami, wyszedł na ulicę.
Modry zmierzch sypał się na miasto, zapalono latarnie, wystawy sklepowe kładły szerokie pasy światła na trotuary, zapchane publicznością, brzęczały setki przelatujących sanek.
Józio, nieco oszołomiony gwarem i ruchem ulicy, szedł coraz wolniej i obojętnie a zgóry spoglądał na przechodniów. Na rogu Królewskiej przyczepiła się do niego jakaś wiedźma w łachmanach z rozpłakanem dzieckiem na ręku, odsunął ją wyniosłym gestem. Potem chłopak z gazetami zaczął zastępować mu drogę i wykrzykiwał:
— Kur… Warszawski! Go… Wieczorowy! Niech wielmożna osoba kupi! Może jaśnie pan hrabia…
Józio zaklął, gdyż plątał mu się pod nogami, chłopak odskoczył i zawrzeszczał: