— Zaraz poznałem, że pan zagraniczny! Ja mam oko! To śliczny, pierwszorzędny zakład i można się w nim wesoło zabawić — objaśniał, przysuwając się bliżej.
— Podoba się panu ta czarna? — wskazał jakąś mało ubraną damę, skaczącą po estradzie. — Fajna dziewczyna! Prawdziwa Węgierka! Niech pan uważa, jak ona zbudowana. To jest huśtawka sprężynowa, nie kobieta! To śliczny kawałek!
Mlasnął językiem i oblizał lubieżne, półfuntowe wargi.
Józio milczał, zwracając oczy na jakieś towarzystwo, trącające się kieliszkami.
— Pan pierwszy raz w Warszawie? — pytał niestrudzenie i nalał sobie whisky.
— Yes!…
Niecierpliwiła go już ta bezczelna natarczywość.
— Nie podoba się panu czarna? Ma pan gust… to nie dla pana. To jest oficerska zabawa! Ja mam oko… spojrzę i zaraz wiem, co komu potrzeba! Jak pan chce… ja nie namawiam… to możemy pojechać gdzie indziej. Ja mam duże stosunki! A może pan woli coś jeszcze fajniejszego? Prawdziwe damy? I to można znaleźć! Za dobry grosz…
Zaśmiał się tak wstrętnie, że Józio już się z trudem powstrzymywał, żeby go nie trzasnąć syfonem.
— Znam jeden prywatny dom, komfort pierwszej klasy, tylko dla arystokracji. Tam można zagrać, można zobaczyć ciekawe kawałki… jest w czem wybierać! A pod wielkim sekretem to można się
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
— 148 —