Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
— 153 —

Ale nie pojmuję, kiedy?… jak? Przecież musieli oboje stanąć w jednym numerze?
— Przedewszystkiem mała informacja. Tacy ludzie zajmują zwykle cały apartament, gdyż jeżdżą ze służbą! A reszta… mój Boże, od czegóż spryt, przemyślność i wprawa! — zaśmiał się z drażniącą pewnością siebie. — Obwiozłem go po różnych miejscach i pokazałem, co tylko jest w Warszawie godnego widzenia między północą a wschodem słońca. Naturalnie woziłem go po miejscach, otwierających się tylko dla wtajemniczonych, tam, gdzie się tylko gra, i tam, gdzie się tylko wybiera, i tam gdzie się tylko patrzy…
— Naprawdę pan zna takie domy w Warszawie? — spojrzał niedowierzająco.
— Mogę pana o tem przekonać, ale uprzedzam: to kosztuje gruby grosz!
— A niechże pana drzwi ścisną! Historja, jakby z książki!
— Życie, panie, to najciekawszy romans! — powiedział Józio sentencjonalnie.
— Szczęśliwy z pana chłop! Mój Boże, ja tylko raz próbowałem zrobić w pociągu taką karjerę i zrobił się bigos, że omal nie wyleciałem z posady. Trafiłem na siostrę jednego z naszych dygnitarzy! A co potem miałem od żony, tego najgorszemu wrogowi nie życzę. Muszę już lecieć… Ale… Przyjdź pan do nas na kolację… Przyjechała panna Kalińska.