— U państwa to już stała panieńska załoga! I często się zmienia.
— Bo moja żona pasjami lubi swatać!
— A pan także ma na tem porękawiczne, co?
— Bywa i tak, bywa! Przyjdziesz pan? bo muszę panie uprzedzić…
— Dzisiaj nie mogę. Zaraz z wieczora jadę do Mikada na pożegnalną bibę…
Jakoż wcześniej zwolnił się ze służby i poleciał do domu, aby się przebrać. Ale pani Zofja czuwała… Więc pojechał dopiero koło północy jakimś towarowym…
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Pociąg wyrzucił go na jakiejś małej stacyjce i powlókł się dalej. Na peronie było pusto, zimno, mokro i ciemno, tylko gdzieś po krańcach stacji tliły się czerwone światła haltsygnałów. Noc była prawie czarna, wicher przewalał się z głuchym poszumem i zacinał drobnym, dokuczliwym deszczem, pola szarzały przemiękłemi śniegami. Józio rozejrzał się w ciemnościach, binokle schował, postawił kołnierz i odważnie ruszył plantem, brnąc przez kałuże i potykając się na wekslach. Mikado bowiem mieszkał o parę wiorst za stacją, ale, na szczęście, czekał na niego dróżnik przy pierwszym przejeździe