wyraźną i nakazującą; myśl była tak dzika i straszna, że zadrżał, ale czepił się jej gorączkowo, wbijał ją w siebie, jak żelazny trzpień, który go wzmacniał i sprężył w jakiemś niezłomnem postanowieniu.
Ale niekiedy odzywał się w nim głęboko przytajony głos sumienia i wtedy trwożnie spoglądał po twarzach i nasłuchiwał gwarów z gwałtownie bijącem sercem, gdyż mu się zdawało, że rozmawiają jakoś ciszej i ukradkowo, a dziwnie podejrzliwie patrzą w jego stronę… Czuł się jakby pod pręgierzem, kurczył się w sobie i, oblany potem strachu, przemykał się prawie chyłkiem do przedpokoju, nie śmiejąc podnieść oczów, i uciekał — cóż, kiedy ta władcza myśl zawracała go zpowrotem i znowu kładł się na otomanie i rozmyślał coraz odważniej i szczegółowiej.
— Niedobrze wam, co? Napijcie się czarnej kawy! — radził Mikado, zauważywszy jego wychodzenia. Józio nie odpowiadał, udając głęboko uśpionego.
Wybiła już druga godzina, gdy zaczęli powstawać od stołów i zabierać się do wyjazdu; ściągnięto Franię z kanapy, a do Józia krzyknął Soczek:
— Jedziemy! Wstawajcie! Wstawajcie! — wołał mu do ucha, trzęsąc nim z całych sił.
— Wstawił się, jak Bela! Panie Józiu! Wózki już czekają! Spóźnimy się na pociąg!
Józio zamruczał coś, jakby przez sen, odwrócił się twarzą do ściany i zachrapał. Soczek dał
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.
— 169 —