z pod której wysuwały się figlarne papiloty, twarz mocno upudrowaną, słodki uśmiech na wargach, w oczach pioruny, ledwie hamowane.
— Ładnie się sprawujecie! Siódma rano! Nie wiedziałam, że i pan lubi pijatyki…
— Ta pijatyka była tylko zwykłem pożegnaniem kolegi!
Nie podobał mu się jej ton.
— Przecież o orgjach u pana Buczka rozpowiada cała kolej…
— I cała kolej plotkuje, jak zawsze, i plotkuje głupio! — wykrzyknął rozdrażniony.
— Kruk krukowi oka nie wykole! Ależ pan go broni gorąco…
— Bo go znam dobrze i wiem, jakie skromne życie prowadzi.
— Buczek i skromność!… doprawdy, to warte śmiechu! — zachichotała wymuszenie.
— Zosia ma rację; dajcie sobie co z garderoby i na zgodę napijmy się gorzałki — zadecydował Soczek, nalewając kieliszki. — Przecież miała go czas poznać: mieszkał u nas przeszło rok, stołował się, jak i pan, a wciąż ją malował na różne fasony. No, chaim, panie Józiu!
— Nie wiedziałem, ale teraz pojmuję, że zna go pani lepiej ode mnie — powiedział z takim naciskiem, że oblała się rumieńcem, a Soczek odezwał się napół żartem:
— Ona tak zawsze: z każdym najpierw przyjaźnie, serdeczności, ansamble, spacery, a potem
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.
— 182 —