wczoraj wieczorem naczelnikowa złapała męża gdzieś na strychu z Rózią od ekspedytora. Sprawa okazała się de grubis, więc i rozprawa odbyła się bardzo burzliwie; podobno cały korytarz słyszał, jak wśród wycia i szczekania menażerji ryczała naczelnikowa: „Ja ci dam Rózię! Popamiętasz Rózię! Także amator kwaśnych jabłek!”
A od samego rana zrobili zawiadowcy wesołą piłę, bo gdzie się tylko ruszy, to zaraz ktoś woła zmienionym głosem: „Ja ci dam Rózię! Popamiętasz Rózię!”
Tylko zęby zaciska i lata po stacji, jak wściekły pies, a odbija się na wszystkich na swój chamski sposób; już nawet pobił zwrotniczego i nawymyślał pomocnikowi. Skończy się ta chryja ogólnym gniewem i raportami do władz.
A na górze także wesołe piekło: spazmy, płacze i nieustanne wrzaski. Naczelnikowa postawiła ultimatum ekspedytorowej: że jak nie wyrzuci Rózi, to zawoła policję i każe dziewczynę wziąć do rewizji i wyrobić jej czarną książkę…
Tak wstydliwa, słodka matrona i wie o tem wszystkiem.
Myślałem, że miała tylko do czynienia ze „Złotym ołtarzykiem”.
Na złość tym wszystkim cnotliwym klępom, sprowadzę do siebie Franię.
Ale, na ekspresie mieliśmy nadzwyczajną hecę. Raczył wyjeżdżać na Rivierę miejscowy miljoner, prawie chałatowy szajgec, kupiec lasowy. Jechał
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.
— 190 —