za żelazną linję i czekam, a on stanął naprzeciwko i wyrzekł prawie ze łzami:
— Co panu złego zrobiła Zosia? Dlaczego się pan gniewa i nie przychodzi do nas?
Zgłupiałem, wziąłem to za żart i za początek czegoś gorszego.
— Bo pan nawet się nie domyśla, co się teraz u nas dzieje! — ciągnął coraz smutniej. — Zosia wyrzeka na pana, płacze po całych dniach i nocach i wyschła już ze zmartwienia, jak szczapa. Pytam się, co jej jest… Ani słowa! Pytam się po raz drugi, a ona mi na to: „Niech ci powie pan Józef”. I dostała takich spazmów, że musiałem posyłać po doktora! A potem, kiedy się uspokoiła, powiedziała mi, że pan się na nią pogniewał i dlatego nie przychodzi do nas! Przyznaję się, że zły byłem na pana, jak djabli. Przecież od tygodnia nie jadłem w domu obiadu, bo co przyjdę, to płacze, szlochy i pogrzebowe miny, że, psia twarz, żreć się już człowiekowi odechciewa. Ten szturmak, Magdzia, też ryczy po kątach, nawet pieski chodzą osowiałe i tylko skamlą! Mój panie Józiu, przecież tak się nie godzi krzywdzić przyjaciół! Niechże się pan na nią nie gniewa! Nagadała na pana, czy co? To ja pana za nią przepraszam z całego serca. Widzi pan, ona taka prędka i roztrzepana, że nieraz bez zastanowienia chlapnie ozorem, jak zresztą każda kobieta, i z tego potem wychodzą głupie historje; ale w gruncie rzeczy ma złote serce i do pana przywiązała się, jak do brata. Opo-
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.
— 199 —