Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.
— 203 —

rozmigotanych brylantów, drzewa stały w srebrzystych przyodziewach, niebo wisiało czyste i lśniące, niby toń, przesnuta błękitem i cichością; w przejrzystem, rzeźwem powietrzu dymy parowozów kłębiły się białemi, spiętrzonemi chmurami, głosy leciały rozdzwonione radością, wrzeszczały dzieci, psy szczekały, jak oszalałe, nawet pociągi zdały się przelatywać prędzej i weselej, otwierano naoścież okna, i ludzie z rozkoszą wystawiali twarze na wiosenne ciepło.
— Panno Marychno, wiosna na świecie! — krzyknął Józio, stając przy pustym jeszcze bufecie.
Buchnął na niego cały obłok kamforowych zapachów, nim wysunęła z poza szafy głowę.
— Co mi tam wiosna, kiedy mnie bolą zęby! — jęknęła płaczliwie.
— Nie będę dzisiaj na obiedzie. Dostałem zaproszenie do prezesa!
— A Soczek mówił, że pan będzie dzisiaj u nich! Podobno już z panią Zofją zgoda?
— Wcale się na nią nie gniewałem! Któż to znowu puścił taką plotkę?
— Soczek tak się użalał na pana przed każdym, aż się tem zainteresowała cała stacja…
— A niechże ich wszystkich razem wezmą djabli! — zaklął i wyszedł.
— To bydlę roztrząsa swoje żale przed pierwszym lepszym, a mnie zato wezmą na języki! — myślał zirytowany, wchodząc do mieszkania, i ze zdumieniem spostrzegł, że było już sprzątnięte,