z tego niespodziewanego spotkania. Z niezmiernem zainteresowaniem rozglądał się wśród bohaterów i komparsów tych strasznych dramatów, jakie sobie w tej chwili przypominał. Jego chłonna wyobraźnia wyrzucała na powierzchnię świadomości coraz to nowe sceny, imiona, sprawy i coraz to nowych ludzi i nowe, zawikłane, sensacyjne historje!…
Przecież nawet ta para, która przed nim zasiadła, to nie był kto inny, tylko Armand i Blanka z jednej powieści Fevala! Coś szepczą do siebie tajemniczo! On dobrze wie o czem! Ona mu coś podaje ukradkiem! To klucz od furtki ogrodowej! Nieszczęśni, zaślepieni szałem, nie wiedzą co ich czeka? Nie wiedzą, że tam, za firankami okna, ktoś ich szpieguje! Ze szczerą nienawiścią spojrzał na jakiegoś jegomościa, siedzącego z drugiej strony okna, który właśnie ledwie dostrzegalnemi znakami porozumiewał się z ową mniemaną Blanką. A Józio trapił się ich dalszą dolą, już widział tę scenę ostatnią, gdy przed upojonymi szałem, staje ten okrutny mściciel z rewolwerem w ręku i grobowym głosem woła: Giń, nikczemny uwodzicielu!
Ale Blanka się poświęca, zasłania sobą kochanka i pada zabita! Cudowna, wstrząsająca scena, cudowna.
A ten młody, wytworny człowiek, popijający obok mazagran, jakże podobny do tych szlachetnych wicehrabiów z różnych komedyj, którzy zawsze
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/241
Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —