dachem, wspartym na żelaznych słupach, i pełnego zacisznych boksów, zagłębień, kątów i niespodzianych zakamarków. Tłumy zalegały wszystkie ławki, obsiadały stoliki, i roiły się po sali, a wszędzie panowały już niepodzielnie lwie, rozwichrzone grzywy, berety, aksamitne bluzy, zawadjackie miny i dziewice, artystycznie udekorowane w takie kapelusze, fryzury i stroje nie do uwierzenia, że można było dostać kolki ze zdumienia. Na trawiastych polach bilardów wrzała zacięta kanonada, kule biły nieustannie o siebie i bandy, a kilkunastu graczów, porozbieranych do koszuli, pracowało w pocie czoła. Brudni garsoni uwijali się z „czarną” i butelkami, podłoga, posypana żółtym piaskiem, skrzypiała pod nogami, kurząc niby gościniec; słodkawy, mdły zapach absyntu przesycał duszne, rozprażone powietrze.
Przeciskali się między gęsto rozstawionemi stolikami bardzo wolno, gdyż ze wszystkich stron wołano do Rożka.
— Servus Rożek! Jak się masz! Rożek, siadaj z nami, konjak czeka!
— Jesteśmy w samem sercu bohemy! — szepnął Józiowi.
Znaleźli wreszcie miejsce w jakimś kącie, garson przyniósł konjaki, Rożek wypił trzy jeden za drugim i poleciał do znajomych, a Józio, ośmielony, że nikt nie zwraca na niego uwagi, zaczął się z ciekawością rozglądać po rozkrzyczanem towarzystwie. Jakiś młodzian w pelerynie z taką
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.
— 249 —