Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Marzyciel Szkic powieściowy.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.
— 258 —

by mu kto ognia nalał do krwi, i zaczął pić nazabój. Czarne ręce opasywały go coraz namiętniej, a grube wargi wżerały się w niego z taką chciwą żarłocznością i przepaściste oczy tak hipnotyzowały, że prawie tracił przytomność.
— Pilnuj pan pugilaresu! — ostrzegał Rożek, pamiętający o wszystkiem.
Buchnął nagły, wstrząsający wrzask, wszyscy zerwali się z miejsc, bo cyganie urżnęli „Kamarińskiego“, a ludzie z nad Newy, już bez surdutów i kamizelek, puścili się w środku sali w tak wściekłe prysiudy i tak ogniście rypali obcasami, aż szyby w oknach zabrzęczały i przewracały się stoliki, a tłum, porwany dzikiem widowiskiem, bił zapamiętale brawa, ryczał w zachwycie i próbował ich naśladować. Bezprzytomny szał ogarnął wszystkich i zabawa stawała się tak burzliwa, że niektórych gości wyrzucano za drzwi lub wynoszono do dalszych pokojów.
Tylko Józio nie wiedział, co się dzieje dokoła, pił coraz więcej i śpiewał z murzynkami jakąś piosenkę tak jękliwą i żałosną, że Rożek zapłakał pijackiemi łzami, ale od czasu do czasu wołał:
— Panie, pilnuj pan pugilaresu!
Dzień się już robił i sala mocno opustoszała, gdy weszło parę nowych osób, a pomiędzy niemi ten stary pan z Café de la Paix ze swoim towarzyszem. Józio poznał go natychmiast i zerwał się, jakby do ucieczki, ale przytrzymany przez murzynkę,