Ta strona została uwierzytelniona.
— 266 —
Józio przysiadł nad plantem i zapatrzył się w nadciągający zmierzch, brzoskwinie trzęsły na niego różany okwiat, wiatr pieścił mu zgorączkowaną twarz, a on siedział, jakby zmartwiały, pełen niewypłakanych łez i pełen strasznej, nieukojonej tęsknoty.
— Wszystko jest kłamstwem, nawet marzenie! — myślał przesmutnie i naraz drgnął, spojrzał i zesunął się na szyny… Nadbiegał jakiś pociąg, zamigotały ogniste ślepia, zadygotała ziemia… już było słychać warkot kół, zabrzęczały szyny — zbliżał się z szaloną szybkością… jeszcze jedno mgnienie… krótki, wstrząsający krzyk… przeleciał, jak grzmot, i zginął w mrokach, jakby go nigdy nie było…