Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

stadami, a fale, niby ogiery nieprzeliczone, goniły się z dzikim kwikiem, skakały do burt i waliły się na pokłady.
I tak przechodziły całe godziny.
Burza stawała się już chaosem żywiołów rozpętanych, góry wody wzdymały się z głębin i pękały ze świstem, niewypowiedziany wrzask przepełniał powietrze, krzyczało morze, krzyczały wichry, krzyczały maszyny, pracujące nieustannie, zapamiętały wir rzucał statkami, że rozlatywały się na wszystkie strony, jak drzazgi, ale wstawały niezmożone i wyciągnięte w linję, szły dumnie wskróś tańca sił, pożerających się nawzajem, szły niepowstrzymanie, choć biły w nie wybuchy ślepej i bezmyślnej potęgi, a pijane, oszalałe moce waliły taranami huraganów.
Hirosze wiódł wyprawę z nieulękłą pewnością, zamieniał jakieś słowa ze sternikiem, wołał coś tubą do maszyn, sprawdzał sekstans, podawał nie kiedy sygnały, które błyskawicami rozpruwały ciemnice, i znowu stał na rufie, chciwie zapatrzony tam, gdzie były już tylko mroki nieprzejrzane.
A powracał często, prawie bezwiednie i patrzył tęskliwie, bacząc jednocześnie na zarysy statków, płynących za nim, niby szeregi czarnych trumien, zasypywanych ustawicznie burzliwym piaskiem ciemności.
I naraz drgnęło mu serce, zakute w surową moc obowiązku, trysnęły olśniewające wspomnienia, rozwarła mu się dusza do głębi, podniosła się