go w słodkie objęcia, a noc całuje chłodnemi ustami i tuli do piersi, i wyjawia nieodgadnione…
— Cóżto człowiek? — myślał niekiedy — to fala, która wynosi się z głębin na mgnienie, a przepada na zawsze! Któż wie, że była? Morze jest wieczne, Japonja nieśmiertelna! Jestem i przepadnę, rozprysnę się i może zaledwie będę cieniem, jaki drzewa kładą o zachodzie…
Dziwna słodycz go przejmowała, jakby słodycz spływania w ciszę.
— A może?
Załkała w nim jakaś nieumarła jeszcze nadzieja i zgasła.
Cichy sygnał przeszył powietrze.
Rzucił się na dziób statku; jakiś brzask blady, podobny do rozpierzchłej złotawej plamy, mżył na horyzoncie.
Statki zwolniły bieg.
Na pokładach zawrzała gorączkowa praca ostatnich przygotowań, wysuwano pośpiesznie gardziele armat, rychtowano kartaczownice i nabijano karabiny. Olbrzymie lawety okręcały się bez szmeru, ani jedna winda nie zgrzytnęła, nie szczęknął łańcuch, a ludzie uwijali się cicho, jak cienie.
Niezmierna radość rozpierała serce, uniesienie powiało bohaterskim, palącym wichrem, prawie szaleli z radości.
A daleki, blady wrzask był coraz bliżej, kołysząc się na polach, niby stróżujące, czujne oko.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.