Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

Wysoko, nad nimi, przeleciało kilkanaście wirujących smug światła.
— Nowy reflektor! Za chwilę nas odkryją!
Widać już było gołem okiem dwa potężne reflektory. Smugi świateł, niby śmigi wiatraków, migotały kołowrotem nieustannych błyskawic, szukając zajadle w pustych przestrzeniach, zakreślały coraz szersze i dalsze kręgi, przecinające noc jakby błyszczącemi sztychami szpad.
Brzeg był już niedaleki, morze tłukło się o skały z wściekłością, uparte, nieustanne bicie fal wstrząsało powietrze głuchym gruchotem, wiatr przelewał się z szumem, a z poza mgieł wynosiły się coraz bliżej i wyraźniej, ciemne, pogięte zarysy wzgórz.
Port Artura leżał niby potwór czarny, warujący wśród wód rozhukanych i toczący dokoła krwawemi ślepiami reflektorów, strome góry obejmowały go nieprzebytym pierścieniem, przez który wiodło tylko jedno wąskie przejście do wnętrza.
Statki rzuciły się nieco wbok, pod brzegi, a unikając wciąż odkrycia, leciały rozciągniętym szeregiem prosto ku czerniejącej gardzieli.
Czarne, olbrzymie kadłuby, kołysząc się niby na trapezach, szły już pełną parą, przemykały się, jak widma wskroś migotów świateł i wskroś fal spiętrzonych, zapadały co chwila i co chwila wynosiły się zuchwale, parły się niepowstrzymane, leciały z wichrami w zawody, jak burza groźne, i jak burza pełne piorunów.