Jeszcze żył, jeszcze walczył, jeszcze rozkazywał, jeszcze sam zabijał, ale już jakiś wicher kosmiczny ponosił go ponad wszystko i rozwiewał w nieskończonościach i zatapiał w niebycie…
Jeszcze żył, a coś dręcząco słodkiego przejmowało mu serce, w oczach, wpatrzonych w dymy i ognie, rodziło się widzenie rzeczy niepojętych, a na ustach wykwitał przesłodki uśmiech powitań.
Już się chwiał, jak cień, mrący w nieskończonościach, już się stawał tylko śnieniem o sobie.
I był tylko wichurą uczucia, radośnie ginącą w spokoju.
Ale stał nieruchomie wśród padających granatów i czuwał nad wszystkiem, i chociaż krew zalewała mu twarz, dojrzał kres ostatni, dał sygnał maszynom, brandery spięły się nagle i padły ciężko, jak trupy w grób rozwarty…
— Kingstony! — rozległ się jego rozkaz ostatni.
Nie było już potrzeba zatapiać.
Brandery osuwały się wolno i cicho w głąb rozszumiałą, grążyły się w wodzie z uroczystym majestatem śmierci, morze z sykiem wdzierało się przez boki poszarpane, fale przelewały się przez kadłub… już szczątki burt tonęły… już trupy i ranni spływali… już śmierć kończyła swoją kośbę niemiłosierną.
A tylko na rejach ostatniego mostu, pod słoneczną, poszarpaną banderą, tuliła się jeszcze garść niedobitków.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.