Nie wiedział o niczem, zapomniał nawet o sobie, kołysząc się leniwie wraz z falami poszumów, wznosił się i zapadał, jak morze, budzące się, a jeszcze senne w mrocznych głębiach, krążył wśród rozpierzchłych i rozbłąkanych myśli, w najgłębszej niepamięci ciszy i bezczucia. Niósł się, jak fala, urodzona w bezkresie i do nieodgadnionych brzegów płynąca…
Naraz okiennica szczęknęła o mur, i struga ostrego światła lunęła na pokój, uniósł się prędko i padł zpowrotem, błądząc cichemi, jeszcze nieświadomemi oczami po sczerniałych belkowaniach sufitu i nasłuchując mocniejszych krzyków morza.
— Odpływ?
— Tak, ale morze złe, niewiele sieci dzisiaj wyjechało na połów…
— Pogoda przecież… — szepnął, przymykając oczy przed światłem.
— Niech pan spojrzy… — odrzekła Bretonka, otwierając okno i podając mu paczkę listów i gazet.
Mglisto i ciepło! — Pieściwy powiew ogarnął mu twarz.
— Za ciepło; tak jasno na wybrzeżach, że nawet widać Czerwone Skały!
— To na drugim przypływie burza…
— Może przyjść i wcześniej, bo żagle się nie wzdymają.
Przerzucił szybko gazety, czytał adresy na listach i zwalał wszystko dość niecierpliwie na dywan, aż zapomniawszy znowu o sobie, zapatrzył
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.