Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

stając niekiedy w milczeniu, tylko oczy krzyżowały się niememi błyskawicami, oczy pełne żarów nieugaszonych i omdlałości, a usta szeptały słodkie dziękczynienia.
Jakieś maleńkie miasteczko rozłożyło się przed nimi niespodzianie, szereg domów wyciągniętych na wysokim brzegu małej zatoki, szare, granitowe domy patrzyły wdal błyszczącemi oknami; na progach siedziały kobiety w białych kornetach na głowach, robiły pończochy i patrzyły pustemi oczami w połyskliwą, nieskończoną płytę morza; to szły środkiem drogi, po kilka, klekocąc sabotami, przebierając drutami i patrząc bezmyślnie w olbrzymi rozlew oceanu, połyskujący, niby złota patyna.
Kilka rybackich statków leżało przy brzegu, oczekując przypływu, niebieskie sieci suszyły się, rozwieszone po złomach wybrzeża, jakieś drzewo, napół uschnięte wśród kamieni konało w spiekocie, gromady dzieci brodziły w zielonym, cuchnącym szlamie zatoki.
— Straszny upał! — szepnął, cofając się w cień domów.
— Już jadą! — wykrzyknęła prawie radośnie, wskazując na tuman kurzawy, toczącej się z szosy na ulicę miasteczka.
Chciał ją o coś prosić, ale już nie zdążył, powóz przystanął, siwa pani o fiołkowych oczach siedziała ze starym abbé z dobrotliwą twarzą, nawołując ich do siadania.