— Nie mogę jeszcze uwierzyć w wyjazd pań — zaczął po przywitaniu.
— Musimy, niestety, i to najpóźniej jutro rano… — powiedziała cicho.
— A nasza wycieczka do groty? — przypomniał ksiądz.
— Zrobimy ją jeszcze przed wieczorem.
— Pod Czerwone Skały? — pytał Jan.
— Dzień niepewny, a w burzę tam niebezpiecznie! — rzucił poufale woźnica, zwracając się do siwej pani.
Jan zadrżał radośnie i mówił prędko i gorąco prawie:
— Czas zupełnie pewny, morze ciche, pogoda stała… a jak się panie tam dostaną, to ogromny kawał drogi…
— Powozem do skał, a potem wybrzeżem do groty będzie jeszcze z kilometr…
— Pewna pogoda — szeptał, rozglądając się po niebie mętnem i zbyt przepalonem, rzucił przelotnie oczami na Mery, siedziała spłoniona nieco, opowiadając matce o dzisiejszem malowaniu.
Nie przyłączył się do rozmowy, siedział z zamkniętą surową twarzą, ważąc w sobie myśl jakąś uporczywą i tylko ukradkowo badając niebo; nie podobało mu się dzisiaj, czuł nerwami, że zbiera się na burzę, koguty piały po zagrodach, i omdlałe w spiekocie drzewa stały bez ruchu.
Rozstali się przed zamkiem, panie z księdzem poszły do wieży, a on pobiegł na lewo, za las, do
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.