— Bardzo, bo są cudowne do samotnych spacerów i do zwierzeń…
— Przed samym sobą? — zaśmiała się nerwowo.
— Chodzę po nich codziennie z brewjarzem… — odezwał się ksiądz.
— A jest tam niedaleko szosy kapliczka, granitowa nisza, zakryta prawie bluszczami, jakby umyślnie stworzona dla schadzek zakochanych. Spotkałem tam któregoś dnia dwoje całujących się ludzi!…
Mery upuściła filiżankę na ziemię, ręce opadły jej bezradnie, spojrzała na niego z wyrzutem bolesnym i uciekła do drugiego pokoju.
Ale, powróciwszy, miała zmatowaną od łez twarz, wyzywające oczy i dziwnie sponsowiałe, nabrzmiałe usta.
Skończyli kawę i Jan podniósł się do wyjścia.
— Spotkamy się na plaży, nieprawdaż?
— Jak zwykle, o czwartej, będę już na stanowisku…
— Ostatnia kąpiel! — westchnęła cicho.
— Ale, jeśli pani jedzie do groty, na kąpiel nie będzie czasu…
— Nie wiem jeszcze… Powinnam jechać — szepnęła.
Spojrzał na nią prosząco, żałośnie i wyszedł.
Wybiegła za nim, gdy już wchodził na most.
— Zostanę! — zawołała, wyciągając przez drzwi rękę.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.