Ucałował ją gorąco, musnęła mu palcami po ustach i uciekła.
Schodził nadół do hotelowej kawiarni, pełen radosnego wzruszenia, oczekiwań i niepokojów gorączkowych. W sklepionej sali było nieco chłodniej, na werandzie, przysłoniętej przejrzystą ścianą zieleni, leżał cień; długo patrzył na morze dziwnie omdlałe i nieruchome.
Malarze grali w bilard w drugim końcu sali.
Wybrzeże było zupełnie puste, buchało upałem.
Usiadł w zacienionym kącie werandy i, spoglądając niekiedy na ocean, pogrążał się w senną kontemplację.
— Moja partja! Stawiaj likiery! — zakrzyczał naraz któryś z malarzy.
Jan ocknął się, była już trzecia, powlókł sennemi oczami po rozżarzonych do białości obszarach. Ocean już budzić się zdawał, ruch jakiś drgał w przepalonych pustkach.
— Nic się jej nie stanie, choćby i burza przyszła… przeczekają w grocie do odpływu, a w rezultacie gorętsze pacierze, trochę strachu i może katar… Mery ze mną zostanie. Ostatni dzień i jutro rozjedziemy się na zawsze w dwie strony świata… na zawsze i może już nigdy się nie spotkamy, nigdy!…
Opadł w siebie, jak fala wyrzucona na skały, stoczył się znowu w głąb półsnu, w nierozplątane
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.