chlusnęła wodą w twarz i uciekła ku brzegowi, gdzie matka czekała na nią z prześcieradłem.
— Zobaczysz! — odkrzyknęła mu wreszcie, wychodząc na płytsze dno i przewracając się co chwila ze śmiechem, bo fale rozdrganemi górami zwalały się na nią.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Spotkał się z niemi dopiero przed zamkiem, matka wraz z księdzem sadowiła się do powozu, Mery stała obok.
Poszli oboje przy powozie wolno jadącym.
— A jednak poczyna się coś złego — mruknął ksiądz, wskazując na posiniałe niebo i słońce, otoczone czerwoną obręczą.
— Jeszcze jest czas zawrócić!
— Za godzinę skończy się przypływ, będziemy już wracali z groty. Na obiad wrócimy z pewnością! — dodała, wychylając się do nich.
Rozstali się z powozem na skraju lasu.
Patrzyli długo za nimi, nie śmiejąc spojrzeć sobie w oczy.
— Dziękuję! — szepnął dziękczynnie, ściskając jej dłoń rozpaloną.
— Boję się czegoś… za długo byłam w kąpieli… — uśmiechnęła się boleśnie, wyprzedzając go nieco, jakby bezwiednie chcąc uciec.
— Mery! — Przysunął się bliżej, zaglądając jej w oczy.