gnień nieugaszonych, w tej kropli czasu, zawierającej wszystką tęskność wieków wszystkich…
Odnajdywali się na mgnienie w pożarach dusz własnych.
To gubili się, jak ptaki, zbłąkane wśród burzy i nocy.
Tak im przepływały długie chwile uniesień niewypowiedzianych.
To trwali obok siebie bez myśli i bez czucia, zatopieni w sen jaw niezrozumiałych, spojeni ciałami, a roztęsknieni za sobą, jak fale, odpływające z brzegów, muszą tęsknić do głębin, jak dusze, które na mgnienie zajrzały w siebie, stały się jednem i znowu padły w orbity własnych lotów, znowu stały się sobą, lecz już dalekie i żałośnie porwane w wichurę tęsknic nieukojonych…
To dysząc, przyciskali usta do ust, ciało do ciała i zatapiali otchłanie źrenic w źrenicach, przenikając się ciepłem własnem, krwią, tchnieniem, że jednako biły im serca, jednaki rytm życia czuli, jednaką mocą pożądań szli w siebie, stapiając na chwilę w jedno i budząc się z przerażeniem w samotności, poza sobą, niepojęci dla się zgoła.
— Mery! — Chciał się upewnić, że to ona.
— Jan! — szeptała, zdumiona samym dźwiękiem głosu.
Patrzyli na siebie z dziwną, niepokojącą ciekawością, spostrzegali się znowu, wyłaniając duszę z mgieł oczarowań na ostre światło zwykłego dnia, budziła się w nich świadomość, wypływali
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.