Aż wkońcu zaprosiła je do siebie dziewczyna. Mieszkała wysoko, u szczytu uliczki, w spleśniałym domu, jakby wtulonym w katedrę, w niskich pokoikach, skąd było widać ocean i gdzie zaglądały smoki i potwory, siedzące wiecznie na balustradach i rynnach katedry.
Głuche brzmienie organów i głosy chórów przedzierały się tutaj echami, a czasem zapachy kadzielne wonnym obłokiem zapełniały izdebki poddasza. Dziewczyna haftowała ornaty, śpiewała w chórze i pielęgnowała starą, sparaliżowaną ciotkę i kwiaty na kamiennym balkonie.
Zwierzała się im, z jakiem strasznem utęsknieniem czeka. Wiedziały, co to znaczy. Że kocha go nad wszystko, wiedziały dobrze, i o tem, iż będzie z nim najszczęśliwsza w świecie! Pragnęły dla niej tego szczęścia, tylko stara ciotka się oburzała, zapewniając, że Alice robi głupstwo, czekając tyle czasu, że mogłaby zrobić świetną partję, gdyż stara się o nią sam organista katedralny.
Dziewczyna rozpłakała się żałośnie, przysięgając na swoją miłość.
Wierzyły jej najszczerzej.
I tak oto wlokło się ich życie całe w tęsknocie i oczekiwaniu, że już niekiedy rozchodziły się bez słowa, nie patrzyły sobie w oczy i szły osobno każda płakać, bo trwoga się w nich rodziła.
Aż pewnego dnia przyleciała złowroga wieść.
„Nadzieja“ się rozbiła.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.