Zapomniała o życiu, i śmierć też jakby o niej zapomniała.
Spotkała kiedyś żonę, idącą pod rękę z pięknym oficerem.
— To życie! — szeptała, uśmiechając się pobłażliwie.
I ujrzała kiedyś w oknie domu, przytulonego do katedry, cudną twarz dziewczyny, roześmianą i szczęśliwą, a obok niej łysą czaszkę organisty, śpiewali razem.
— To życie — powtórzyła dobrotliwie.
— A tyś kto? kto?! — pytał ją stary dziad z pod katedry.
— Ja jestem tęsknotą, czekam, aż syn mój powróci!
I czekała z uporem drzew marzących o wiośnie.
Aż wylawszy wszystkie łzy przed Madonną z Lourdes, rozsypawszy wszystkie jęki w głuchych nawach świątyni i wydawszy wszystkie grosze na msze i ofiary, zaczęła się modlić do nieba, do mew, do chmur, do drzew, do kamieni.
Ale i te modlitwy były nadaremne.
Aż raz, gdy burza rozsrożyła się, morze i pioruny biły oślepiającemi grotami, gdy fale spiętrzyły się z wyciem oszalałych szatanów, gdy ocean stał się już samem przerażeniem, że cały świat zdawał się rozpadać w gruzy, zeszła nad sam brzeg i, wyciągnąwszy ręce, wołała błagalnie:
— Zlituj się któryś mocen nad śmiercią.
— Zlituj się, któryś sam wieczną tęsknotą.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.