nicze dalekiego jeszcze Newhavenu zaczęły przebłyskiwać, a potem pyliły się złotemi gwiazdami, niby jutrznie na czarnym widnokręgu.
Głosy fal potężniały, statek rzucał się coraz bardziej i jakby uciekał szybciej od tych chłodnych i złych uścisków morza. Zeszliśmy do kajut, bo trąby okrętowe zaczęły ryczeć, a łańcuchy świateł portowych wyłaniały się zupełnie z nocy.
Rodak przedstawił mnie jakiemuś Chińczykowi, którego nazwał swoim przyjacielem, i siedliśmy razem do herbaty i pogawędki.
— Do Londynu jedziecie?
— Tak, jeździmy co miesiąc.
Chińczyk o rysach wysubtelnionych, jakby to była jedna z tych figurek, rzeźbionych przez jego rodaków z taką maestrją, milczał.
— Przyjaciel mój nie rozumie ani po polsku, ani po angielsku, ale to dzielny chłop. Poznaliśmy się w Formozie. Ja byłem w Legji, on przedstawiał podobno Czarne chorągwie, ofiarowano mu narazie stryczek, ale w drodze łaski pozwolono żyć. Poznaliśmy się w Pambo, zżyli, dopasowali i dobrze nam z tem.
— Dobrze pan zna Londyn? — spytałem, bo mi błysła myśl, że może zna adres palarni opjum, o której wiedziałem, iż jest w Londynie, ale adresu dostać nie mogłem znikąd, pomimo gorączkowych poszukiwań.
— Znam dosyć dobrze.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.