rozpalone ręce i ścisnął z całej mocy. Straciłem przytomność.
∗
∗ ∗ |
— Wciągnij pan wszystko — szeptała Japonka, zapalając jeszcze większy stożek opjum.
Wciągnąłem.
Znowu inne światy!
Czarodziejskie baśnie Szeherezady, ogrody Loreley, jaskółczane pałace w głębiach jezior nie były tak piękne, jak to, com ujrzał. Nie była to ziemia, ani niebo, ani sen, ani rzeczywistość, było to coś, czego język ludzki nie nazwie, a mózg nie wyśni.
Otaczały mnie drzewa, ludzie, ziemia — z płomieni. Wszystko było w zarysach. Oślepiający blask, pełny uśmiechów, słów, spojrzeń — otaczał mnie zewsząd. Te kontury poruszały się, szły, rozsypywały, łączyły zpowrotem. Słupy światła kolorowego, deszcze ognia, kule płomieni wirowały nieustannie dokoła mnie.
Potem te błyski jakby się rozpierzchły, ujrzałem ciemny granat nieba, pełnego gwiazd jasnych, i jakieś czerwone kobierce pod sobą. Nieskończone szeregi złotych kolumn wyrastały niby las. Olbrzymie liście paproci o twarzach długich, poznaczonych zielonemi żyłami, kołysały się z uśmiechem sennym. Nie widziałem oczu, ust, wyrazów; widziałem tylko uśmiechy. Potem coś, jak muzyka harf, płynęła z przestrzeni, i z tych dźwięków