Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

W ogromnej izbie, przyciemnionej mocno, bo drzewa zaglądały do okien, tańczono zapamiętale, podłoga skrzypiała i gięła się pod nogami, niby klawisze, sufit czarny, popękany zdawał się leżeć na głowach tej zbitej, splątanej gęstwy ludzkiej, kręcącej się zapamiętale wkółko. Kilkadziesiąt osób stało pod ścianami, a drugie tyle tańczyło w pośrodku. Tupot był ogłuszający, tumany kurzu pokrywały szarym obłokiem całe wnętrze, że tylko czerwone twarze migotały, białe sukienki, koszule tancerzy i niewyraźne zarysy rąk i nóg.
Jakiś ogromny chłop bez surduta, z czerwoną głową, tańczył na przodzie, porywając za sobą tłustą dziewczynę. Machał serwetą i schrypłym głosem, przytupując ogniście, ryczał:
— Mazur, wszystkie pary, mazurr!…
Rżał jak źrebiec i z pasją szaloną rzucał się po sali, przebiegał, bił obcasami w podłogę, zakręcał, przestawał, a co chwila wołał:
— Z życiem, panowie! Z życiem! Rum, rum! Dyź! dyź! dyź!
I znowu biegł, a za nim waliła ciżba ludzka, niby ogromna fala, przelewała się z końca w koniec sali, porwana muzyką, której szalony, pijacki rytm z dziką siłą porywał w wir, w zapamiętanie, w szał.
Widzowie z pod ścian, ze drzwi, z okien, z ogrodu nawet pomagali tańczącym głosami, przytupywaniem, śpiewami.