— Dyź! dyź! dyź! — ryczał pan z czerwoną głową.
Obok sali, w małym pokoju o jednem oknie, stała para ludzi, tak zatopiona w sobie, że prawie nie słyszeli tańca.
— Odprowadzę panią do domu, dobrze?
— Musiałby pan długo czekać, do zamknięcia.
— Zaczekam.
— Panienko! Cztery piwa!
— Zaraz! A przytem… odprowadza mnie zawsze… ktoś…
— Ten rudy, wiem. Niech pani zapomni, że on istnieje.
— Dobrze, już nie pamiętam, jeśli pan chce tego — szepnęła miękko.
— Zośka! Do pani, prędzej! — krzyknął ktoś z drzwi bocznych.
— Zaraz! Co się stało, że pan dzisiaj przemówił?…
— Chciała pani tego?
— Czekałam… tak czekałam… — dodała cicho, z naciskiem, pochylając się ku niemu — pocałował ją namiętnie w rękę. Cofnęła się prędko… bladą matową jej twarz powlókł różowy cień; bezwiednie poprawiła ciemnych, puszystych włosów i przejrzała się w lustrze, wiszącem na ścianie. Radosne zakłopotanie ją przejęło, i pełna pomieszania rozkosznego i trwogi zarazem, trwogi denerwującej, szepnęła:
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.