— Czekałam dawno, od Nowego Roku, jeszcze tam… „pod Gwiazdą”!
Spojrzał na nią tak dziękczynnie, miłość buchnęła z jego ogromnych niebieskich oczu i taki żar, że dziewczyna sponsowiała.
— Muszę iść, bo gospodyni mnie zwymyśla.
— Ale zajrzy pani do mnie?
— Niech pan siądzie na werandzie, tam będę mogła prędzej przylecieć, albo chociaż zdaleka zobaczę pana…
— Dobrze… ale… czy ten rudy — to może narzeczony?…
— I… chciał nim zostać, ale jest tylko takim tańcusiem do odprowadzania… Przyczepił się i pozbyć się go nie mogę. Głupi facet, myśli, że za pudry i perfumy to u mnie co wskóra! — zaśmiała się cynicznie i pobiegła, zbierając po drodze ze stolików próżne kufle.
Zapiął mundur i przeniósł się na werandę, pokrytą starym, spróchniałym dachem, przez który, niby przez gęste sito, przesiewały się słoneczne blaski na tłum, rozsiadły przy stolikach.
Nie mógł się skupić, drżał jeszcze wewnętrznie od wrażenia tej sceny z Zośką. Po całym roku zdecydował się przemówić do niej… i teraz czuł, że obcym ani obojętnym dziewczynie nie jest. Z radością głęboką chwytał teraz jej spojrzenia, przesuwała się między stolikami, przez werandę; to widział ją w ogrodzie, to wychylała się za nim z sali, której okno wychodziło tuż przy nim.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.