randę i w ogród, już i tak dosyć zapełniony. Gwar się podniósł nie do opisania, wszyscy mówili naraz, śmiali się, szczękali kuflami, krzyczeli na garsonów, śpiewali razem.
— Do karuzeli! Do karuzeli! — krzyczał chudy, mały Żyd, przeciskając się przez gęstwę z koszem.
— Cetno-licho! Kto gra, ten wigra. Do szczęścia panowie, do szczęścia! Cetno-licho! Mam dzisiaj pech! Do karuzeli! Do karuzeli! — krzyczał coraz głośniej, natarczywiej i jakby błagalnie.
A z drugiej strony ogrodu, pomiędzy stolikami, obsiadłemi przez całe rodziny, przesuwał się wysoki, chudy człowiek o wypełzłych oczach, trupio-bladej twarzy, czarnych wąsach i bródce; frak miał wyplamiony, niby biały krawat i jakieś podejrzane ordery na piersiach. Pochylony mocno, wyciągał ręce, podobne do szponów, nad stolikami, pokazywał sztuki magiczne.
— Szanowne państwo! Jestem wendrowny prefesor czearnej magiej — króla egipetskiego i szkockiego. We przejeździe z Londynu do Paryża na krótką chwilę wpadłem na Saską Kępę… Kto ciekawy! Nadzwyczajne tajemnice! Czytam w myślach! Wróżę z ręki i z kart! Kto ciekawy! Za pół rubla tajemnice przeszłości i przyszłości! Za dwa złote! Kilka sztuk magicznych, które wykonywałem w haremie, przed sułtanem! Szanowne publiczności! Był widelec, co? Niema widelca! Gdzie widelec?… We brzuszku moim! Kto nie wierzy…
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.