Szanowne… i t. d. — krzyczał wkółko przy stolikach i brał często to dziesiątkę, to kufel piwa, to inny poczęstunek, to kopnięcie albo wymyślanie, nie zważał na takie drobiazgi, wytrwale bawił gości.
W jednej z altan, gęsto pokrytej winem i krzakami jaśminu, rozległ się pijacki śpiew.
— Milczeć tam, cicho! — wołali groźnie w ogródku, bo śpiew był rosyjski. Więc śpiew umilkł natychmiast, a w miejsce tego jakiś głos krzyczał potężnie:
— Panna Zosia! Panna Zosia do nas! Zosia!
A ona znowu stała za nim, w oknie.
— Kto to woła?
— To te oficery z altany…
— Nie pójdzie pani przecież do Moskali?!
— I, nie boję się, cóż mi zrobią…
— Niech panna idzie do oficerów, kazała gospodyni! — wołał garson.
— Nie pójdę, niech Mańka idzie…
— Bardzo pani zmęczona?
— O, ja już przywykłam, jutro odpocznę.
— Może pani co zje?
— Nie mam czasu, a przytem w niedzielę stara nie da siedzieć z gośćmi na sali, chyba w gabinecie…
— To chodźmy do gabinetu.
— Zośka! Idź mi natychmiast do oficerów! Ale, będzie mi się tu gzić z gołymi studentami, przy piwie, a tam szampańskie piją panowie oficerowie i chcą, żebyś przyszła… — krzyczała gospodyni.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.