Zośka zerwała się, jakby biec chciała.
— Proszę dla mnie gabinet, kolację na dwoje i szampańskiego! — krzyknął przez okno do gospodyni i tak piorunująco spojrzał na nią, że cofnęła się i przez drzwi zawołała:
— To już nie chodź, powiem tamtym, żeś już wyszła…
— Dobrze tak, dobrze? — pytał.
— Strasznie pana… lubię — szepnęła mu cicho, bo jej zaimponował ogromnie tem energicznem wystąpieniem.
— Gdzie to ten gabinet?
— Zaprowadzę pana.
Śpiesznie wyszedł z werandy, bo mu wstyd było, że zwrócił tem głośnem poleceniem uwagę publiczności.
Ale już w sali zabiegał drogę ten z czerwoną głową.
— Panno Zosiu, proszę do naszej kompanji, obiecała pani…
— Nie mam czasu…
— E, czas to widać jest, ale dla studentów… — dodał wyzywająco.
— Nie zawracaj pan kontramarki! — krzyknęła groźnie, wprowadzając go do gabinetu. — Niech się pan do niego nie odzywa, to awanturnik… Zaraz przyjdę.
Otworzył jedyne, małe okienko, bo duszno było w tym niby porządnym pokoju. Okno wychodziło na ogród warzywny, zasłonięty ogromnym
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.