Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, mało, bo przecież nigdy nie będę leczył nikogo.
— A poco się pan Stach tego uczy?
— Ojciec chciał tego, ale mnie medycyna nie obchodzi wiele…
— A co?
— Panna Zosia przedewszystkiem.
Dialogowali naiwnie, bezmyślnie prawie, aby tylko pokryć tę burzę, jaka się w nich podniosła.
— Gorąco strasznie!
— Strasznie gorąco! — odpowiedział.
Usiadła na oknie, przyciągnęła gałąź jaśminu i liściami chłodziła czoło i twarz.
— A ten brunet, co to był przeszłej niedzieli z panem?
— To mój przyjaciel.
— Widziałam go na sali, tańczył.
— Dzisiaj?
— Może przed godziną. Śliczny chłopak, ale pan Stach ładniejszy.
Poczerwieniał i miał ochotę pocałować ją w nogę, którą bujała i wybijała w ścianie takt, bo muzyka znowu grała w sali.
— A panna Zofja to wprost śliczna!
— Blaguje pan! Panowie to wszystkie tak blagują.
— Ja nie.
Zerwała się z okna i długo przed oknem poprawiała włosy, wyjęła mu z kieszeni grzebyk i przyczesała grzywkę.