— Niech panna idzie do pani! — zawołał garson przy drzwiach.
— Zaraz powrócę!
Jakoż i przyszła w jakieś parę minut, a raczej wpadła, z ogromnym pośpiechem zatrzaskując drzwi za sobą.
— Panno Zosiu! Pomiłuj, otwórz gołąbko, otwórz krasawica! — wołał ktoś po rosyjsku za drzwiami i dobijał się energicznie.
— Idź pan do djabła, odczep się pan ode mnie! — krzyknęła.
Stach się rzucił do drzwi.
— Daj mu pan spokój, pijanica, oficer, zrobi zaraz awanturę. Wie pan, wyjdziemy oknem, a on niech się modli za drzwiami.
— Duszo ty moja, gołąbko, lubko, otwórz, panna Zosia! — błagał oficer.
A Stach, że okno było dosyć wysoko nad ziemią, wyskoczył pierwszy.
— Zniosę panią! — szepnął, wyciągając ręce.
— Boję się… boję się… — szepnęła, ale nie bała się, spuściła nogi na drugą stronę, a on ją ujął mocno i przycisnął do siebie tak szalenie, że krzyknęła z bolesnej rozkoszy, objęła go ramionami, usta się ich spotkały.
Uniósł ją w cień głębszy, pod jaśminy, które ich pokryły okwieconym dachem, i nie puścił z rąk, całował namiętnie, obejmował sobą, czuł ją w sobie, jej piersi wypukłe, jej nogi, jej plecy, jej biodra, jej ramiona, całą… całą…
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.