Nie było czasu na słowa, a że siły ich opadły, przysiedli na zroszonej trawie i nowa, straszna, niezmożona fala pożądania rzuciła ich sobie w ramiona. Pożerali się pocałunkami, świat przepadł dla nich, nic nie wiedzieli, nic nie widzieli.
— Stachu mój, Stachu, co pan robi! — oprzytomniała pierwsza.
— Kocham cię, kocham!
— Nie, już nie można, nie…
— Nie chcesz? Boisz się?
— O, tak się boję, tak nie chcę, tak! — rzuciła się wprost na niego i całowała mu głowę, oczy, usta, rzuciła się przed nim na ziemię, objęła jego kolana i, nim zdążył ją podnieść, całowała jego nogi.
Ktoś szedł obok domu, więc się rozerwali, zdążyła tylko powiedzieć:
— Zaczekaj na sali!
Siedział na sali i czekał, słyszał jakby muzykę, jakieś śpiewy gdzieś się rozlegały, jakieś krzyki, jakaś bijatyka wrzała w ogrodzie. Coś jak cienie, jak emanacja tylko głosów, ruchów, rzeczy, przewijało się przez mózg jego, nic nie wiedział, żył teraz w dreszczu tych pocałunków, w ekstazie zmysłów rozbujanych; spostrzegał czasami Zośkę, przebiegającą salę, i miał wtedy szaloną ochotę wstać i krzyczeć: Zośka! Zośka!… I długie godziny tak przesiedział nieprzytomnie, aż dobrze po dwunastej ocuciła go cisza i trzask zamykanych okiennic. Zośka stała przed nim, już ubrana do wyjścia.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.