— Idziemy!
— Idziemy! — zawołał radośnie.
I poszli przez pustą, uśpioną wyspę ku Pradze.
Księżyc świecił wspaniale, cisza leżała ogromna, a gdzie niegdzie w gęstwach nadbrzeżnych pogwizdywały ptaki. Chłodne, białe mgły niby wody ogromne zalewały łąki i przysłaniały plany dalsze. Daleki, przesiany przez ciszę i przez bełkot głuchy fal, gwar Warszawy jak echo ech drżał w powietrzu.
Żaby rechotały gdzieś na łąkach.
Szli mocno przywarci do siebie, czasem przystawali, patrzyli sobie w oczy i w cieniach drzew przydrożnych całowali się długo i namiętnie…
— Odpoczniemy może, zmęczona jesteś!…
— Nie, nie — protestowała energicznie. — Ty! mój łobuzie — dodała z przesadą i ugryzła go w szyję.
— O której przyjść jutro po panią?
— Po panią to można się wcale nie fatygować, a po swoją Zośkę można przyjść przed samą szóstą. Muszę się wyspać, muszę iść do krawcowej, muszę sobie nowy gorset kupić. Potem zajrzę do siostry… tak o szóstej.
— Będę przed szóstą.
— A potem co? Frajda i wielka ekstrawagancja!
— Co tylko zechcesz.
— Już dom widać!
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.