— Tak, to ja, ten sam, ten wczorajszy, pamiętasz?
Odpowiedziała mu również szybkim a gorącym pocałunkiem.
— Gdzie pójdziemy wieczorem, co będziemy robić?
— Gdzie pan tylko chce, co pan tylko chce… Ja już nie jestem, ja teraz jestem pan Stach, co, dobrze?
Czy dobrze? Byłaby się zaczęła serja dłuższych pocałunków, ale wszedł niziutki, chudy, dosyć czysto ubrany pan; miał rzadką bródkę żółtawą, wąsiki jak sznureczki opadały mu na brodę, czerwone oczy i cała twarz dziwnie zmięta, pomarszczona, pofałdowana…
— Strasznie chciałem pana poznać! — zawoał, gdy Zośka ich zapoznała ze sobą.
— Zawraca ojciec!
— Dziecino moja, bądź cicho! — zawołał patetycznie, a ze słodyczą krokodylą. Czerwonemi oczkami obmacywał Stacha, długi, czerwony nos jego był w ciągłym ruchu, jak trąba słonia. — Strasznie pić mi się chce! — wykrzyknął.
— Mama da herbatę…
— Herbatę! Strasznie lubię herbatę; nie uważa pan widzę herbaty za wskazaną do picia, co?
— Ani uważam, ani nie, pijam, ale mi to obojętne!
— Pan doktór stały mieszkaniec Warszawki!
— O nie, jestem z Kieleckiego, ze wsi…
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.