palonym namiotem, a grupa oleandrów, nachylona z bliskiego wzgórza kwitnącemi czubami, chwiała się nad nią kiściami kwiatów, jak różaną kadzielnicą.
Zaś w zgiełku coraz większym płynęły tłumy, rozlewając się prawie bez śladu w olbrzymich białych przestrzeniach, jak wody w suchym, głębokim piasku, nadpływały wciąż i lały się z głuchym bełkotem nieustannie.
Muzyka, umieszczona na balkonie, wprost głównego wejścia, stroiła dość hałaśliwie instrumenty, zagłuszane jednak przez te nieskończone potoki ludzkie, zalewające zwolna wszystkie miejsca, że już cyrk, niby wielka koncha, rozszumiał się i rozgwarzył.
Na jakimś zegarze wydzwoniła czwarta.
Muzyka zagrzmiała ze wszystkich sił.
Głos trąb mosiężnych wznosił się potężnym, dzikim krzykiem, jakby młoty spadały na wręby słonecznego dzwonu, iż od brzmień rozdrgało powietrze, a kwiaty oleandrów posypały się deszczem różanym.
Cyrk był już prawie pełny, wszystkie miejsca, po słonecznej stronie i w cieniu, zapełniła gęstwa nieprzeliczona, tylko do lóż wchodziły wciąż jeszcze białe i czarne mantyle.
Co chwila suchy trzask braw witał jakąś piękność, lub popularną osobistość.
Nie było jeszcze wpół do piątej, a cyrk się zapełnił do ostatniego miejsca.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.