Pikador osadza się mocniej w strzemionach, opuszcza niżej drzewce… mierzy… ale koń poczuł niebezpieczeństwo, cofa się, rży żałośnie… biją go ztyłu, że zerwał się i rusza naprzeciw…
Byk dobiega… pochyla straszne rogi… pręży się do ciosu… świecące żądło piki trafia go w grzbiet i orze krwawą brózdę, zmagają się przez mgnienie… drzewce się wygina w kabłąk… byk prze się ze wszystkiej mocy bólu i wściekłości… pochyla łeb coraz niżej… pręży się, przemaga… i bije rogami w brzuch koński z taką siłą, że rozległ się trzask, jakby rozdartego bębna, bluznął strumień krwi, koń pada, pikador wylatuje w powietrze i wali się plecami na ogrodzenie.
Krótki, straszliwy krzyk przeleciał po amiteatrze.
Jakieś Angielki dostają spazmów i morskiej choroby.
Byk rozjuszony dobija konia, pastwi się, drze rogami wyprute wnętrzności, tratuje, ledwie go odciągnęły kapy, skoczył za niemi, ale po drodze rozpruł bok drugiemu koniowi, trzeciego zabił i leciał już z rykiem na czwartego…
Wreszcie kapy osaczyły go w pośrodku areny rozwianą, wirującą chmurą barw.
Pikadora wynieśli, krew zasypali, zabite konie ściągnięto pod płot, a muzyka buchnęła grzmiącą fanfarą.
Na jakiś znak kapy rozbiegły się na wszystkie strony.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.