Byk został sam jeden, podniósł zbroczony łeb i toczył krwawemi ślepiami.
Naprzeciw niego wyszedł banderilleros, bez kapy i bez broni, tylko z czerwono-żółtemi chorągiewkami w ręku, które musi wbić w grzbiet.
Ruszają ku sobie zwolna, ostrożnie, czatująco.
Zawiązuje się walka.
Byk napada, atakuje, uderza gwałtownie… banderilleros wyprysnął mu z pod rogów… skacze wbok… zawraca w miejscu… gonią się wkółko, przystają, mierzą oczami, biegną na siebie i rozlatują się na mgnienie.
Cyrk cichnie, ale co chwila zrywają się brawa i krzyki, i co chwila zapada ekstatyczne, gorączkowe milczenie.
Tylko w słonecznej pożodze areny wciąż migoce czarne cielsko i skrwawione rogi biją zapamiętale w banderillera, sto razy cios już był tak niechybny, że przerażenie dławiło, ale sto razy wymknął się śmierci, sto razy jakimś niepochwytnym, cudownym ruchem wydarł się z pod ciosów, iż straszne rogi tylko świsnęły koło piersi, a on znowu wyzywa, rzuca się naprzód, wykręca, trzepie chorągiewkami, drażni, pędzi zuchwale wprost na rogi, aż byk, jakby zmęczony, zwolnił rzutu, idzie niby spokojnie, ale ślepie mu błyszczą i ślina cieknie z pyska, posuwa się miękko… banderilleros stanął, czeka pochylony, gotowy, sprężony… a gdy potężny łeb przygiął się tuż przed nim do uderzenia…
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.