runął między nogi jak tygrys, wbił mu w grzbiet chorągiewki i prysnął wbok.
Huragan krzyków zatrząsł amfiteatrem.
Byk oszalały z bólu i zestrachany szumem chorągiewek, co jak drapieżne ptaki spadły mu na grzbiet i, trzepocząc się, szarpią stalowemi pazurami, rzuca się z rykiem po arenie, tłucze rogami w deski ogrodzenia i tak zajadle goni za ludźmi, że muszą skakać przez płot.
Cyrk wprost szaleje z radości.
Występuje espada i amfiteatr się ucisza.
Ukazuje się w słonecznych blaskach wytryskiem bieli i fioletu, jak kwiat rozmigotany rosą złotych i srebrnych ozdób i haftów. Jest smukły, młody i piękny, ma ruchy jaguara i nogi jakby ze stali, z pod beretu wymyka mu się na plecy czarny, mały warkoczyk, obnażoną szpadę trzyma w lewej ręce, a w prawej kapę czerwoną.
— Bombita! Bombita! — krzyczą ze wszystkich stron.
Kłania się szpadą i dziękuje z uśmiechem.
A byk przystanął pod płotem, patrzy w słońce i porykuje zcicha, żałośnie, jakby do pastwisk dalekich, do zielonych, szumiących pól Andaluzji. Nie spostrzegł espady, nie słyszy wrzasków, jakby zapomniał, gdzie jest, zdaje się nawet ran swoich nie pamięta, wyciągnął skrwawiony łeb i zasłuchał się jakgdyby w jakieś odgłosy dalekie… dalekie… może w chłodny bełkot strumieni, w poszum dębów, w ryki braci, a może w nawoływania pastuchów.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.