Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Kapy zaczynają grać, fruwają dokoła niego, jak ptaki.
Nie widzi nic, stoi nieruchomo, zapatrzony w słońce.
— Krowa! Niedobry! Za mało zły — wrzeszczą w amfiteatrze.
Bombita idzie na niego, drażni go kapą, fascynuje oczami, przesuwa się przed łbem, migoce szpadą, krzyczy, bije kapą po rogach, aż byk jakby się nagle przebudził, ryknął gniewnie, rzucił się i przeleciał, zatacza półkole i potężnemi susami skacze, aż piasek wytryskuje z pod racic.
— Ostrożnie! Uważaj! Ostrożnie! — podnoszą się trwożliwe głosy. Wreszcie zapada śmiertelne milczenie, że słychać bełkot oceanu, świegot jaskółek, przelatujących nad cyrkiem, i mdlejący szelest wachlarzy.
Amfiteatr zamiera ze wzruszenia, dwadzieścia tysięcy serc pręży się w ekstazie, wychylają się z lóż, leżą na parapetach, prawie wiszą nad areną, a wszyscy z rozgorzałemi oczami, bez tchu, nieprzytomni, pijani już radością, podziwem i entuzjazmem.
Bo walka już się toczy na śmierć i życie.
Jeden zginąć musi, a zdaje się, iż obaj wiedzą o tem, i byk, i człowiek.
Atakują się zimno, mądrze a okrutnie, kręcą się wkółko, z oczami w oczach, o parę kroków a czasem tak zbliska, że rogi oślizgują się po żebrach espady.